środa, 3 kwietnia 2013

Język, język, język!

Wiele osób pisze do mnie z pytaniami takimi jak: "na jakim poziomie angielskiego byłaś przed wyjazdem?" "jak z językiem? trudno się przestawić?" "ile zajęło Ci przyzwyczajenie się do życia po angielsku?"


Odpowiedź na te pytania zawsze sprawia mi największą trudność, bo po półtora roku biorę język za coś zupełnie naturalnego. Rozumiem jednak Wasze rozterki i próbuję sobie przypomnieć te czasy!

Największym szokiem było dla mnie pierwsze starcie z moją współlokatorką w akademiku. Weszłam do naszego wspólnego pokoju i kiedy zobaczyłam tę drobną, rudą osóbkę pomyślałam, że nie ma czego się bać. Niestety pierwsze próby komunikacji były trochę nieudolne. Lucy (moja współlokatorka) pochodzi z Sheffield (miasto Arctic Monkeys :)) i jej akcent jest troszkę trudniejszy do zrozumienia niż ludzi z południa Anglii. Po czasie okazało się jednak, że cierpliwość to klucz do ŻYCIA i przyzwyczajenie się do wszelakich akcentów, slangów itp nie zajmuje za dużo czasu.

Nie bałabym się na Waszym miejscu wykładowców. Nietrudno się domyślić, że w kręgach akademickim używa się tego ładnego, poprawnego angielskiego którego uczymy się w szkole, więc nie jest trudno ich zrozumieć!

Poza tym PAMIĘTAJCIE LUDZIE, że żeby dostać się na studia za granicą, musicie w większości zdać certyfikat z języka. Uniwersytet ma swój próg i ten próg jest uzasadniony latami praktyki w uczeniu ludzi, dla których angielski nie jest językiem ojczystym. Jeśli zdaliście egzamin i dostaliście się na uczelnie, możecie uznać to za znak, że sobie poradzicie!


Pozdrawiam z pochmurnego Londynu!